poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 3 - Wehikuł?

              Całą salę ogarnął głośny i niepohamowany śmiech. Zdziwienie ogarnęło wszystkich, nim zdążyłem zareagować mimowolnie wgapiałem się w Mężczyznę jak w obrazek. To był jego śmiech. W ułamku sekundy przestał wydawać z siebie niniejszy dźwięk. Skulił się w najciemniejszym kącie i obserwował nas - ludzi, którzy nigdy więcej nie podważą, że znalazł się tu przypadkiem. Ale był jeszcze Jim, i tylko on w takiej sytuacji był w stanie zerknąć na szczura, od którego niebieskooki nie mógł oderwać wzroku. Małe, beztroskie zwierzę, które przebiegła codziennie tuż koło naszych stóp. Moriarty uśmiechnął się lekko w stronę zwierzęcia, kiedy się oddalał. Nostalgicznie wpatrywał się w tamto miejsce - jakby zazdrościł wolności tym małym szkodnikom.
 - Wpadłem na pomysł... - Wyrwał się z transu i mimowolnie zacisnął wcześniej opadniętą dolną szczękę.
Moriarty miał już dość stania koło nas i rozłożył się na czymś, co miało przypominać łóżko.
 - Może zacząłbyś swoją historię? - rzucił z oburzeniem Jim. Tak, to zdecydowanie człowiek, który nie grzeszy cierpliwością.
 - Ja proponowałabym najpierw się przedstawić - zaczął. - Jestem Leonardo. Leonard z miasta Vinci.  - Ukłonił się nam z szacunkiem.
 - A mówią, że to ja jestem ćpunem - rzuciłem rozbawiony.
 - Mogę? - Dostał drgawek, a oczy spowiła czarna mgła. Szybko jednak się uspokoił, a my już nie przerywaliśmy. - W roku 1490 skończyłem swój obraz. „Dama z gronostajem”. Nie zwykłem kończyć czegokolwiek ze względu na swoją naturę, to był jednak burzliwy okres...
Wstał ze swojego wygodnego i wcześniej ogrzanego miejsca na podłodze. Spodnie, które dzięki dwóm wielkim dziurom odsłaniały pełne strupów kolana i zaschniętej krwi. Kaftan bezpieczeństwa utrudniał mu chodzenie, ale nikt nie zechciał mu pomóc - chciał wstać - niech wstaje - pomyślałem. Lekko kulał, ale gardło miał wciąż sprawne.
- Może ustalmy, że Tutaj się nie wypowiada na głos dat. Ich poczcie straciło się dawno temu. Każdy żyje w swoim świecie. Swoim postępkiem mnie zaintrygowałeś, opowiedz dalej – przemówiłem.
~*~
              Był październik - taki wydawać by się mogło beztroski miesiąc. Postanowiłem wziąć kawałek materiału i przywiązać go do równoległych drzew. Nim zaś opanowałem jak miałbym to zrobić, a przy tym nie spadać za każdym razem, kiedy zechciałem się położyć, zaczęło padać. Florencja była pięknym miastem, ale... zmienność pogody zawsze można porównać do zmienności ludzkiej. Porównując zachowanie mego ojca, Piera, który widząc mnie zawsze miewał odruchy wymiotne i nie raz zdarzyło mu się podnieść na mnie surową rękę - jednak zawsze stawał się potulny jak baranek w obecności mojej matki. Ona zaś była piękna i dobra – Caterina. Odeszła od niego i ode mnie niedawno. Zeszło miesiąc temu. Wyrzekła się męża alkoholika i syna oskarżonego o sodomię. Zresztą i ojciec mnie nie chciał, bękarta.
- Leonardo di ser Piero da Vinci, przestań moczyć swoją koślawą dupę i zacznij kończyć swoje dzieła! Nigdy nie zyskasz uznania z 40 stopniami gorączki! - Zza progu warsztatu zaczął wołać mnie Andrea.
- Wspominam – spojrzałem na niego. - Zawsze wiesz, że później przychodzą mi najlepsze pomysły.
- Nikt nie chce nowych, jeśli nie kończysz starych.
- Ja chcę.
Rzucił na ziemię ręcznik, który wcześniej trzymał kurczowo w dłoni i z politowaniem odszedł. Stary del Verrocchia, traktował mnie jak prawdziwego syna. Ruszyłem się od niechcenia, ale nie zabrałem ze sobą niczego prócz dziennika. Pozwoliłem by wszystkie rzeczy, które wcześniej pomagały mi wspominać mokły. Zaraz potem nastała ulewa, ja jednak nie żałowałem swojej decyzji.
              Warsztat nie był wysoki jednak kolumny dawały złudzenie, że jest. Zachowany w odcieniach szarości dawał wielkie pole do popisu kolorowym myślom. Jego wnętrze ułatwiało mi wiele razy w konstrukcji swoich dzieł. Wszystko wybudowane z kamienia, a na środku stały 4 ławki. Narzędzia, fiolki, nawet trucizny; można je było znaleźć po jego lewej stronie lub na stołach. Niedokończone rzeźby i marni uczniowie Andrea - plątali się wszędzie. Ja, swoją działalność jako podopieczny skończyłem równo rok temu. Verrocchia uważał mnie za geniusza, ja jego za mistrza. To nigdy nie uległo zmianie.
               Wczoraj padało, mi jedynemu tak naprawdę nie przeszkadzało pracowanie w nieosłoniętym, przemoczonym warsztacie. Woda bowiem była naturalna, stanowiła większość naszego organizmu. Czarne skórzane spodnie i granatowa zwiewna koszula cała była nią przesiąknięta. Nie byłem nigdy z cukru by się roztopić pod jej wpływem. Uczniowie Andrea'i (ponieważ trwały wówczas zajęcia) kłócili się o jedyne zadaszenie, kiedy wszedł Niko (mój najlepszy przyjaciel). Zawsze wymyślał inny sposób na przywitanie się ze mną. Tym razem postanowił rzucić nożem. Schyliłem się w ostatniej chwili, a ostrze trafiło w czapkę przerażonego uczniaka.
- Wybacz – powiedział. - Maestro, mam dla ciebie wszystkie przedmioty o jakie prosiłeś. Nie rozumiem tylko, po co ci kolejne skrzydła.
- Tamte były złe! Okropne! Brak w nich estetyki i poczucia smaku. Poza tym zyskałem ciekawą okazję na wycieczkę do Londynu.
- Jedziesz do Londynu? - zapytał zdziwiony Machiavelli.
- Jedziemy – odparłem kierując brązowe oczy na blondyna.
Nie było dziwne, że i mój mistrz stawił się u mego boku.
- Co tym razem wbiłeś sobie do głowy?
W momencie, kiedy chciałem udzielić odpowiedzi pojawili się Guliano Medici i skarbnik Mediceuszy. Niezdarnie Niko (z wrażenia) wpadł na skarbnika. Ten uznając to za zniewagę wysłał na niego strażnika.
- Słyszałeś...
Obu-ręcznie chwytając w dłonie broń, zacząłem walczyć, wiedząc, że niezdarny Niko sobie nie poradzi.
- O...
Strażnik uciął mi kawałek włosów.
- Micie;...
Zrewanżowałem się.
- Dedal i...
Sprawnym ruchem pokonałem przeciwnika, dodając trochę dramatyzmu pozwalając na zamachnięcie się przed jego twarzą szabli.
- Ikar? - dokończyłem.
- Tak. – Siwowłosy nie przejął się toczoną wcześniej walką. Takie sytuacje były normalne.
- Zmodyfikuję go trochę... - Uśmiechnąłem się łobuzersko.
Znów zacząłem bawić się palcami chowając w pochwę broń. Czysto dla igraszki zignorowałem brata Lorenza, który właśnie przybył. W końcu nie wytrzymał i chrząknął.
- Przyszliśmy po wybuchowe kulki... - zaczął.
- Nazwałem to granatami... ignorancie...
Nie miałem siły by cackać się z nimi jeszcze bardziej. Rzuciłem im jeden, biorąc za to sowitą sumę.
              Sam udałem się do sypialni i zacząłem się pakować. Następnego dnia o 5-tej, razem z Machiavellim wyruszyliśmy w stronę Anglii. Podróż była długa i męcząca. Dodatkowo przeniesienie narzędzi zajmowało sporo czasu. Takim jednak sposobem znalazłem się w Londynie. Zgubiła mnie też nieznajomość tutejszych obyczajów i kultury... Ale o tym zaraz.
- Zamelduj nas w tym motelu. - Machnąłem ręką, sam biorąc najważniejszą rzecz w tym całym przedsięwzięciu.
Zabranie się zajęło mi dobre 15 minut. Dzięki czemu przeszedłem od razu do pokoju nie przejmując się recepcjonistą. Niko zabrał resztę.
Pokój 1F
Nie miałem wolnej ręki, przez to przyjrzałem się drzwiom. Zawiasy prawie wypadały, więc wystarczyło je marnie popchnąć. Całość składała się z 3 pokoi. Sypialni, salonu połączonego z kuchnią i łazienki. Przytulne, a raczej ciasne mieszkanie. Na ścianach były zatarte malowidła – początkowo widniała na nich najpewniej polana. Jedna szara szafka i duży materac z którego wychodziły sprężyny. Brązowa kanapa była na skraju użytku, ale i tak najważniejszy był mały stolik. Coś, co przypominało wcześniej szafkę na jedzenie, teraz wypełniłem fiolkami. Nie zwracałem uwagi na mojego towarzysza i zacząłem układać przedmioty. Dopiero w pełni gotów do pracy zainicjowałem chęć powtórzenia sobie opowieści na której miałem się oprzeć.
- Mit o Dedalu i Ikarze. Dla swego syna podjął się pracy szaleńca, jednak miał mniej wariacji w charakterze niż ja. Mistrz we wszystkich sztukach; tak go określano. Ikar wbrew wierzeniom ludzi był niewinnym fanatykiem, a nie głupcem. To skrzydła były źle zbudowane i podatne na zniszczenia.
- Te które odwzorowałeś ze szkiców? - zapytał zaciekawiony.
- Tak.
- To dlaczego je zrobiłeś?
- Chciałem wybadać błędy by zrobić coś naprawdę godnego podziwu!
- Czemu jesteśmy akurat w Londynie?
- Bo tylko tutaj jest osoba, która od zawsze marzyła o takich skrzydłach, która zrobiła dla mnie wiele.
- Byłeś tu już kiedyś?
- Miesiąc, dobry czas temu.
- Al...
- NIE PRZESZKADZAJ MI JUŻ WIĘCEJ.
Zamknąłem powieki i zanuciłem kołysankę matki. One - wyobrażenie o mamie oraz piosenka - zawsze pomagała mi się skupić. Nie mogłem nic innego zrobić, jak solidnie wziąć się do pracy.
              Nadeszła bardzo późna godzina, a mój wzrok zaczął szwankować. Wszystko zaczęło stawać się niewyraźne i monotonne. Postanowiłem przespać się te 4 godziny by później znowu wrócić do roboty. A podobno nie zając...
             O świcie obudził mnie krzyk Niko. Oderwałem głowę od stołu, co było dziwne, ponieważ wydawało mi się, że zasypiałem na kanapie. Odczepiłem przyklejoną od potu kartkę od mojego policzka i się rozejrzałem. Dopiero, kiedy znowu zacząłem komunikować spostrzegłem, że to nie krzyk przerażenia, a zdziwienia. Cała moja praca nad skrzydłami była porozrzucana po pokoju, a ja siedziałem na stołku z piórem w ręku. Co ciekawe na kartce napisane zostało: „Wehikuł Czasu”. Napisane moim pismem. Do tego szczegółowy szkic i opis planu jak to skonstruować.
              Zostałem w Anglii dłużej niż przypuszczałem. Lata zajęło mi dostrzeżenie schematu działania podczas snu. Kończąc we Wehikuł, a za dnia Skrzydła. Jako człowiek, którego można posądzić by o schizofrenię nie mogłem usiedzieć w miejscu. Zajmowałem się także innymi sprawami nie zapominając o malunkach. Największą sławę przyniosła mi Mona Lisa. Ale to można byłoby pominąć, bo zupełnie do tej historii nie wpłynęła ważność tego działa. Pewnego dnia uradowany zakończeniem zaniosłem Skrzydła do Josephie. Sam zaś nie rozumiałem konstrukcji Wehikułu. Błędem było pójście do najbliższej tawerny i uchlanie się do stanu wysokiej nietrzeźwości. Zasnąwszy tam znów zacząłem wykonywać czynności przez sen. Nie do końca wiem co zrobiłem, ale chyba udałem się do domu. Kontakt odzyskałem dopiero, kiedy było już za późno.
              Nie wiem co się stało, ale znów świat zalała czarna fala. Wstrząsnęły mną spazmy. Sam nie wiedziałem co działo się ze mną przez długi czas – prawdopodobnie byłem nieprzytomny. Nigdy więcej nie spotkałem Niko czy Andrea. Londyn też nieco się zmienił. Gdy zaś próbowałem pod mostem – nie miałem wtedy gdzie się ulokować – tworzyć nowe wynalazki, uznano mnie za czarnoksiężnika.
~*~
 - Wołałem, jak nazywano mnie artystą. Wciąż wolę. Ale strażnicy mnie nie słuchali. Mania na wiedźmy... Panika, którą wytworzyli była niezmierzona. Nie było osoby, która by za mną sobie popłakała, która współczułaby mi losu. Ktoś nawet rzucił we mnie zwęgloną patelnią, a ja zyskałem darmowy wstrząs mózgu. Ciągnięto mnie na stos. Nikt nie przejmował się, że palą Leonarda Da Vinci. Słynny byłem z takich technik. Oni zaś uznali, że Leonardo Da Vinci UMARŁ 2 maja 1519 roku. Moje próby udowodnienia, że nim jestem zostały posądzone o wariacje. Zmieniono wyrok ze stosu na psychiatryk. Kolejny raz rzucono we mnie patelnią; tym razem zardzewiałą. Tego uderzenia nie wytrzymałem i po prostu obraz mi się powoli rozmazał. Przebudziłem się podczas terapii elektrowstrząsowej. Wyrywałem się, a wstrząsy rosły. Prąd przeszywał najbardziej mroczne zakamarki mojego ciała. Momentami myślałem, że moja broda i krótkie brązowe włosy powoli zaczynają mi wypadać. Ale na szczęście tak nie było. Po wielu dniach niemalże tortur znalazłem się tutaj. Początkowo brałem leki, które mnie otumaniały, ale później przyszliście wy, a ja zacząłem znowu odzyskiwać świadomość czynów.
              Wraz z Jimem wpatrywaliśmy się w niego niemalże bez mrugnięcia okiem. Widział niedowierzanie na naszych twarzach, ale mimo że bardzo się starałem nie umiałem tego ukryć. Cieszę, która stawała się uciążliwa przerwał w końcu Moriarty.
 - Morał z tej bajki taki; dziecko nie lunatykuj, bo cię wsadzą do paki.
Wirował po sali tymi wielkimi oczami. Wtedy "Da Vinci" rozprostował kości i usiadł naprzeciwko mnie, a właśnie chciałem pogrążyć się w moim Pałacu Myśli.
To, że przedstawił nam się jako Leonardo rzeczywiście nie ułatwiało nam znalezienie jego prawdziwego imienia. Jakby tak dostać się do kaftana i przeczytać z bransolety kontrolnej jego prawdziwe imię i nazwisko? Ale właśnie... trzeba najpierw umieć się wydostać.
 - Czas spać – oznajmił niebieskooki.
Wydawać by się mogło, że zasnął w ułamku sekundy, bo już po chwili słychać było jego chrapanie. Całą noc spędziłem na wymyśleniu sposobu by wydostać się z tego "ubrania".
                     Nastał kolejny dzień. Widać było słońce znad naszego małego (dosłownie w wielkości pięści) okienka. Olśniło mnie, jakby tak ktoś przeciął ten szew i...
Kilka zgrabnych komend i lekka ilość siły wystarczyły by pozbyć się tego uciążliwego urządzenia (można kaftan nazwać urządzeniem?). Pomogłem reszcie i nawet nie miałem wyrzutów sumienia, że zrobiłem to wszystko mając ukryty cel.
Na dłoni "Da Vinciego" widniał napis Amadeus Rexus. A więc drogi Amadeus, patrząc po nim był znudzony własnym życiem, natrafił - pewnie za namową siostry lub byłej dziewczyny - na książkę o życiu i twórczości Leonardo da Vinciego, która miała mu uświadomić jak mało w życiu zrobił, a jak dużo potrafi. Biografia spodobała mu się na tyle, że zaczął odgrywać sceny z jego życia, w pewnym momencie pewnie mu się to spodobało na tyle, że zatracił się w tym bezpowrotnie. Lepiej nie uświadamiać Amadeusa, że mu odbiło. Lepiej po prostu czasem siedzieć cicho. To jak w przypadku Jima, który od czasu do czasu prowadzi konwersacje - czasem nawet kłótnie - z samym sobą.
Mógłbym ich wszystkich uświadomić, ale... dla ich dobra i dla mojego spokoju - pozwolę im w to wszystko wierzyć.
        I wtedy właśnie zabrzmiał Jim, który miał jeszcze coś ważnego do przekazania.
__________________________________________________________
Tak oto i jest rozdział. Starałam się tak bardzo nie rozpisywać - a znając mnie i tak będę pisała na 5 stron A4. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe. A jako pisarz chciałabym mieć także jakiś ślad, że rozdział przeczytaliście - komentarzem. W perspektywie Da Vinciego pisało mi się o wiele trudniej, stąd też rozdział pisałam 2 dni, a zbierałam się tydzień.
Pozdrawiam, Sher.

14 komentarzy:

  1. Świetne!
    Czekam na więcej.
    Pozdrawiam,
    Gandalf Szary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gandalf Szary - świetna nazwa.
      Dziękuję i również pozdrawiam C:.

      Usuń
  2. tututut, jest prawie 1, a ja czytam twój rozdział robaczku.
    jest conajmniej uroczy, mimo to Vinci jakoś...
    wolę jego dzieła od jego samego, ależ to paskudne podejście do sprawy, chujtam.
    więc rozdział mi się podoba, a najbardziej irytacja mojego najcudowniejszego Tennanciatka c:
    podobał mi się owy wehikuł, gdyż mam do nich sentymenty.
    niewiemconapisać, ale zawsze jak komentuję wasze rozdziały to w połowie komentowania zacina mi się klawiatura.
    TOŻ TO JAKAŚ CZARNA MAGIA :o
    dobrej nocy, pozdrawiam, Black, Patrycja, Nordycki bóg kłamstwa, ja c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas 6:51.
      Taki z ciebie kosmopolita.
      Robaczku nie kojarzy mi się najlepiej xd.
      Z Tennantem to pomyślałam o Tobie i Morim :D.
      Czarna magia powiadasz... mówiłam coś o Czarnym Panu.
      I tak na szarym końcu - ty.
      Haha dziękuję C:.

      Usuń
  3. Super! Czekam na dalsze rozdziały! Oby były szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mówisz, że ten rozdział ma 5 str. A4? Wydaje się dłuższy, ale to dobrze, bo lubię długie rozdziały.
    Najlepsze z rokiem ;D
    Zawsze myślałam, że Andrea to imię żeńskie.
    Niko. Ciekawe...
    Opis pokoi. Dobrze, że ty to chociaż piszesz, bo to ważny element w rozdziałach. Ja zaś tego nienawidzę.
    Dedal i Ikar. Pamiętam jak pisałam o tym pracę xD
    Alkoholik. Faceci... ;d
    Czarnoksiężnik. Coś czuję, że tu znajdę wszystko.
    Ciekawie.
    Rzucanie patelniami. Coś mi się kiedyś obiło o uszy, szanowna Klaudio.
    W końcu wolni. Czekam na kolejną, inną historię.
    Pozdrawiam, życzę weny.
    Kaa Buum, N.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyta się bardzo ciężko, w niektórych fragmentach w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Dużo błędów gramatycznych i językowych. Błędów rzeczowych jeszcze więcej. W ogóle "nie czuć", żeby akcja działa się w roku 1864. Mówienie o ADHD w tym nie pomaga, podobnie jak pisanie o używaniu telefonu, który zostanie wynaleziony dopiero za kilka lat. Rozumiem, że opowiadanie nie ma być realistyczne, ale są pewne zasady, których należy się trzymać... Badanie składu cyjanku pod mikroskopem, serio? I to nieszczęsne krzesło elektryczne, które najwyraźniej mylicie sobie z terapią elektrowstrząsową...
    Zdaję sobie sprawę, że z Waszej strony to ma być pewnie tylko zabawa, ale jeśli już coś robimy, róbmy to porządnie. Mam nadzieję, że nie uraziłam, ale wydaje mi się, że wrzucając link na grupę, powinnyście być przygotowane na krytykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze rozdziały mają być pomieszane. Wprowadzające w klimat chaosu, który tam panuje.
      Myśl o telefonie zaowocowano w XVII w. Co prawda w 1874 r. Elisha Gray i Alexander Bell samodzielnie zaprojektowały swoje telefony, to skoro myśl już była wcześniej, a my mamy nieobliczalnego wynalazce, detektywa, mistrza zła i aktora w jednej celi. Naprawdę, jest to różnica dokładnie 8 lat od rzeczywistego wynalezienia telefonu.
      Tak, rzeczywiście, przepraszamy. Pomyliśmy krzesło elektryczne z terapią. Zaraz przeczytam ponownie rozdziały i poprawię owy błąd rzeczowy.
      Początki nowego bloga zawsze są trudne prawda? Wprowadzić kogoś w klimat zaledwie po 3 rozdziałach, gdzie suma nie przekracza 10 stron.
      Nie, nie chcemy robić z tego tylko zabawy.
      Zmienić rok należy.
      To dobry pomysł.
      Jesteśmy przygotowane na krytykę jeśli jest uzasadniona.
      Dziękujemy za opinię.
      Postaram się sprawdzić ponownie rozdziały i wszelakie błędy.
      Sama powinnaś wiedzieć, że sprawdzanie własnej twórczości nie jest łatwe.

      Usuń
    2. Tak, wiem, że sprawdzanie własnej twórczości nie jest łatwe. Dlatego proponuję znalezienie tzw. bety - osoby, która sprawdza opowiadanie pod kątem głównie błędów językowych i gramatycznych, czasem także logicznych.
      Cieszy mnie, że jesteście otwarte na krytykę. Bardzo wiele osób oburza się, gdy zwraca się im uwagę, a widzę, że Wy jednak chcecie pisać coraz lepiej, bardzo duży plus dla Was.
      Piszesz, że zamierzacie poprawić opublikowane już rozdziały. Czy mogłabym prosić o informację, gdy już to zrobicie? Jestem niestety strasznie zapominalska, a taka informacja przypomniałaby mi, żeby tutaj zajrzeć :) Jeśli to nie problem, to prosiłabym o komentarz na moim blogu www.reflexinthesky.blogspot.com
      Ach, no i przepraszam, jeśli jakoś chaotycznie napisałam ten komentarz, ale jest już późno i jestem zmęczona, a rano pewnie zapomniałabym tutaj wejść i skomentować...
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Poszukanie bety to mógłby być dobry pomysł, ale niczego by nas to nie nauczyło. Tak, rozdziały byłyby lepsze pod względem gramatycznym czy językowym, ale błędy które popełniamy popełniałybyśmy dalej. Przykładowo, kiedy przestałybyśmy korzystać z usług bety, a wiadomo nic nie jest wieczne. Chcemy się po prostu rozwijać, dlatego komentarze z krytyką przyjmujemy na przysłowiową klatę. I chętnie poprawiamy błędy.
      Co do poprawy opublikowanych już rozdziałów. Nieco zmieniłam już pierwszy rozdział. Aby lepiej to zrobić muszę wyzdrowieć, aktualnie ledwo żyje, a Misha pojechała na wakacje.
      Rok jest już zmieniony.
      I powiadomię cię jak poprawię.
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  6. Wszystkie części są dziwne,ale to wiadomo. Początek każdego opowiadania tak ma. Ok nie przynudzam :D Wszystkie części są świetne! pozdrawiam i czekam na kolejne. Możesz mi przesyłać powiadomienia na Twittera? Będę Wdzięczna <3---> @BigosForNiall

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak trochę twitter to dla mnie czarna magia i z niego nie korzystam, ale postaram się.

      Usuń